Main Menu

Kiedy słowa tracą znaczenie

 

Kiedy byłam dzieckiem, w naszej windzie w komunistycznym wieżowcu ktoś wydrapał napis „Katyń ’40”. Niebywale wbił mi się w pamięć. Nie namawiam nikogo do wandalizmu, dziś mamy już podobno wolność wypowiedzi. Ale gdyby nie te napisy w windzie, karteczki, gryzmoły na murach, świeczki na cmentarzach w latach 70, kiedy tego tematu nie można było poruszać, być może ślad by po nim zaginął.
To jedno słowo „Katyń”, zakazane w szkołach, przypominało o tym, że „bratnie” państwo ZSRR (poprzednik Federacji Rosyjskiej) napadło na Polskę podczas II Wojny Światowej, a jego służby wymordowały podstępem zwabionych ponad 20 tys. osób ważnych dla państwa: lekarzy, adwokatów, urzędników państwowych, w tym ponad 10 tys. oficerów strzałem w tył głowy. Mówiło o czymś, co władza z nadania okupanta nazywanego „bratnim” państwem chciała koniecznie zatuszować.

Ludowe rządy ludu

Kiedy słowa tracą znaczenie, ludzie tracą wolność – te słowa przypisuje się chińskiemu filozofowi Konfucjuszowi, który żył ok 500 lat przed naszą erą. Przekręcanie znaczenia słów, zamiana znaczeń, skutkuje chaosem i zakłamaniem. Prowadzi do tego, że nie jesteśmy w stanie poruszać się w rzeczywistości, w której nie potrafimy rozróżnić co jest dobre a co złe, jesteśmy wprowadzeni w błąd, nie potrafimy zatem podjąć właściwej, zgodnej ze swoją wolą decyzji, a więc niepostrzeżenie nawet dla siebie samych tracimy wolność. Mistrzami nowomowy byli komuniści. Przykładem choćby Zjednoczona Partia Robotnicza, która z obroną interesów robotników miała niewiele wspólnego; czy demokracja „ludowa”. Nazistowskie Niemcy budowały w Polsce swoje obozy pracy, które były eufemizmem dla obozów śmierci.
Prawie pół wieku żyliśmy w Polsce w tzw. demokracji „socjalistycznej”, która demokracją była tylko z nazwy. W rzeczywistości była to dyktatura jednej, komunistycznej partii przy zachowaniu fasady parlamentu. „Ludowe rządy ludu” miały być przeciwieństwem „demokracji burżuazyjnej”, jaka zdaniem komunistów rządziła w krajach zachodniej Europy. Tzw.„demokracje ludowe” (Węgry, Czechosłowacja, Bułgaria, Jugosławia) były de facto satelitami Związku Radzieckiego, bez możliwości prowadzenia własnej polityki, bez wolnych wyborów.
Przez tyle lat słowo „demokracja” było przeinaczane. W zniewolonej, niedemokratycznej prasie podlegającej urzędowi cenzury kwitła propaganda. Żołnierze, którzy nie zgadzali się z takim stanem rzeczy i po zakończeniu II Wojny Światowej chcieli walczyć dalej o suwerenność kraju, byli nazywani „zaplutymi karłami reakcji”, „bandytami”, zabijano ich i odmawiano im prawa do godnego pochówku. Najwięksi patrioci, którzy najpierw walczyli z faszystami, a potem stawili czoło komunistom byli torturowani, chowani po nocach w zbiorowych dołach w latach 50tych komunistycznej Polski. By nikt się o nich nie upomniał, nazywano ich zdrajcami a czasem nawet ich ciała po śmierci przebierano w mundury faszystowskie. Po wyzwoleniu z komunistycznej żołnierze ci zyskali nazwę „Żołnierzy wyklętych”. Przedsiębiorcy, nie zgadzający się na brak wolnego rynku w Polsce i przejmowanie większości prywatnych przedsiębiorstw przez państwo to pogardliwie nazywani „burżuje” i „badylarze” (jeżeli jednak przy jakiejś małej prywatnej inicjatywie udało im się wytrwać) lub właśnie „prywaciarze”.
Ksiądz Jerzy Popiełuszko, który organizował msze za ojczyznę w jednym z warszawskich kościołów był poddany publicznej nagonce przez Jerzego Urbana, w latach 80tych ubiegłego wieku „rzecznika prasowego” socjalistycznego rządu. Rzecznik był de facto propagandystą, który znany był z kłamstwa i wszyscy wiedzieli, że w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie niż mówi Urban. Kazania księdza pełne pokoju, godności i miłości – Urban nazywał „seansami nienawiści”. Ksiądz, który radził, by zło dobrem zwyciężać, został wkrótce zamordowany przez komunistyczną bezpiekę. Było to zwieńczenie nagonki na księdza którą rozpoczął Urban podczas swoich cotygodniowych konferencji prasowych, które w rzeczywistości śmiało można by nazwać seansami nienawiści.
Jerzy Urban pozostaje obecnie redaktorem naczelnym jednej z gazet, a jego protegowany Mariusz Walter szefem potężnego holdingu telewizyjnego.

Ciąg dalszy kłamstw

Niestety w wyniku braku lustracji wielu środowisk komunistycznych po 1989 roku, kiedy to Polacy pokojowo wywalczyli upadek reżimu, wciąż wpływy byłych działaczy są wyraźne.
Powstała w wyniku porozumień Okrągłego Stołu, ustaleń części opozycji z komunistycznymi władzami „Gazeta Wyborcza” dalej ustami swego redaktora naczelnego, Adama Michnika budowała przemyślą piramidę kłamstw. Generała Czesława Kiszczaka, jedną z pierwszych osób, których dalszą działalność w państwie powinno się poddać weryfikacji, szefa wywiadu, odpowiedzialnego za wprowadzenie w Polsce stanu wojennego, odpowiedzialnego za mordy polityczne nazywał „człowiekiem honoru”, zaś jego ofiary „zoologicznymi antykomunistami”. Działo się to na łamach gazety, która miała być pierwszą po latach zakłamania i propagandy wolną gazetą codzienną. Nazywanie po latach ofiar upominających się o sprawiedliwość – osobami owładniętymi nienawiścią, a byłych tajnych współpracowników służby bezpieczeństwa  „ofiarami dzikiej lustracji” – przyniosło wielki zamęt w teoretycznie już wolnej Polsce i pomogło utrzymać przy władzy postkomunistyczny establishment.
W 2010 roku przedstawiciele rządu z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele lecieli jednym samolotem do Katynia, na obchody zbrodni katyńskiej, do której władze ZSRR oficjalnie przyznały się w 1990 roku (wcześniej kłamano że zbrodni dokonali Niemcy). 96 osób, wszyscy pasażerowie i załoga zginęli na miejscu. Po sekcji zwłok w Moskwie, trumny zostały zaspawane. Po powrocie do Warszawy, polskie władze nie zgodziły się na ich otworzenie. Na 9 dotychczasowych ekshumacji okazało się że w 6 grobach spoczywają ciała innych osób, które omyłkowo przypisano nie do tego grobu. Kolejne rodziny, które domagają się, by w trumnach ich bliskich rzeczywiście spoczywały ich ciała, nazywane są „hienami”, które grają trumnami w celach politycznych. Wyzwiska padają z ust  szanowanych w Europie polityków, którzy niedawno w Polsce stracili władzę. Próby rzetelnego zbadania przyczyn katastrofy są wyśmiewane i szkalowane, a Rosja przedstawiła już wiele kłamliwych teorii na temat powodów rozbicia samolotu. Do dziś nie oddaje Polsce wraku ani czarnych skrzynek.

Komitet do walki z rządem

Dziś żyjemy w demokratycznym państwie. W wolnych, bo przeprowadzonych z pomocą społęcznego Ruchu Kontroli Wyborów wybraliśmy demokratycznie rząd. Jednak ruch „Komitet Obrony Demokracji” usiłuje stworzyć wrażenie, że owa demokracja jest w naszym kraju zagrożona. Jeżeli ktoś broni demokracji, to widocznie ma powody, czyż nie? Tym bardziej że dobrze się kojarzy, przecież KOR, Komitet Obrony Robotników w czasach komunistycznych powstał by bronić rzeczywistych interesów robotników.
W rzeczywistości KOD powstał głównie, by niszczyć ludzi, którzy objęli rządy w sposób demokratyczny. Utrzymać dostęp do środków finansujących poprzednią władzę. Świadczą o tym chociażby wypowiedzi jego czynnych działaczy, spisane na internetowej stronie ruchu. „Ale ta demonstracja jest nie tylko przeciwko PiS -owi” – opowiada Aleksander Gleichgewicht. „Odpocznę, jak już w Polsce będzie trochę normalniej, a PiS przestanie niszczyć”– dodaje Kasia Kasprzyk, działaczka Młodego KOD-u.
Przedstawiciele obecnego „Komitetu Obrony Demokracji” nie protestowali natomiast za rządów Platformy Obywatelskiej w 2014 roku, kiedy podczas ostatnich wyborów samorządowych oficjalnie ogłoszono 16 % głosów nieważnych (przy średniej europejskiej 2%), gdy łamano prawo do zgromadzeń czy wolności mediów.
Niebezpieczeństwo stanowi utrata znaczenia lub mylne znaczenie słowa  „demokracja”. Tak, jak Polska za PRL nie była demokracją ludową, bo nie było możliwości przeprowadzenia demokratycznych wyborów, tak dowodzenie przed międzynarodowymi gremiami braku demokracji w naszym kraju, wypacza znaczenie tego słowa i zniewala przede wszystkim tych, którzy takimi słowami bez znaczenia się posługują. Sieje chaos, niszczy wspólnotę narodową i wprowadza w błąd opinię publiczną.

Rządy mniejszości

Kolejna grupa słów, której znaczenie jest współcześnie wypaczane to rodzina, małżeństwo, a nawet życie i śmierć. Pod pozorem tolerancji dla przekonań innych, czyli głównie środowisk LGBT słowo rodzina rozszerza znaczenie. Środowiska te proponują, by nawet w formularzach nie „dyskryminować” związków homoseksualnych, nazwami „matka” i „ojciec”, na rzecz nazewnictwa „rodzic 1” „ i „rodzic 2”. Już 23 kraje na świecie uznają małżeństwa homoseksualne na równi z małżeństwami kobiety i mężczyzny. Słowo małżeństwo traci więc swoje pierwotne znaczenie.
Jednocześnie osoby, które nie zgadzają się z takim podejściem nazywane są „homofobami”. Ochrona tradycyjnych wartości rodzinnych może ich kosztować np. 45 tys, euro kary, w przypadku Francji.
Tolerancja dla jednych, ale brak tolerancji dla innych każe nam zapytać, czy to słowo, tak kluczowe dla życia społecznego również nie straciło ostatnimi czasy swego właściwego znaczenia. Zostało zawłaszczone przez mniejszości, których celem jest nie dostęp do pewnych praw, a zmiana kultury większości. Tolerancja, od łacińskiego „znosić, wytrzymywać” nie polega na afirmacji i przyklaskiwaniu czyimś przekonaniom, a jedynie na ich cierpliwym znoszeniu. Paradoksalnie, we współczesnych demokracjach mniejszości mogą lobbować na korzyść zmiany większości i zapewnić sobie wyłączność. Jeżeli ta większość się nie zorganizuje w walce o swoje prawa, to będzie tylko zbiorem nic nie znaczących jednostek.

Słowa „płód”, używane w medycynie do opisu dziecka w łonie matki zaczęto używać, by nie padało słowo „dziecko”. Tymczasem jeszcze tuż przed porodem  całkowicie gotowe do życia poza łonem niemowlę lekarze opisują takim mianem. Na użytek prawa do aborcji, a więc wprost mówiąc, zabicia dziecka w organizmie matki, wiele środowisk nazywa takie działanie eufemistycznie „przerywaniem ciąży”. Słynne hasło „mój brzuch – moja sprawa” odwraca uwagę od żywej osoby, rosnącej w brzuchu matki, sugerując, że w brzuchu tym dzieją się po prostu jakieś procesy, podobne do gastrologicznych, zależne jedynie od jego posiadaczki. Pomija się przy okazji zupełnie rolę i prawa ojca dziecka. Walka o prawa kobiet to kolejny eufemizm, w ustach zwolenników aborcji, chodzi w istocie o prawo do zabijania podmiotu, który sam nie jest w stanie się obronić, ani nawet zaprotestować. Prawo do egoizmu dwóch homoseksualistów którzy chcą posiadać dziecko w niektórych krajach europejskich przedkłada się nad prawo dziecka. Żeby wprowadzić do kodeksu demokratycznych państw takie zapisy, trzeba było najpierw odebrać znaczenie wielu pojęciom. Zacząć fałszować.

Eutanazja, z greckiego „dobra śmierć” to, wprost mówiąc, zabicie człowieka, najczęściej za jego zgodą. Jest to więc rodzaj samobójstwa lub zabójstwa „z litości”, by ulżyć w cierpieniu. Zarówno prawo do aborcji jak i eutanazji, jest więc prawem do odebrania życia drugiej osobie.

Docieranie do prawdziwego znaczenia słów prowadzi więc do wolności, parafrazując Konfucjusza. Słowa są zmieniane, zakłamywane, a ludzie oczerniani lub promowani w konkretnym celu. Jednak prawdziwą wolność buduje się na prawdzie.

Facebooktwittermail

Comments






Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked as *

*